GóryNa czasiePodróże

Jura Krakowsko- Częstochowska. Skały i jeszcze więcej skałek

Jura Krakowsko-Częstochowska. Skałki, skałki, skały i jeszcze więcej ciekawych skałek do wspinania.

Mikołaj biega po nich jak górska kozica, tyle ma z każdej skały radości i zabawy (Perć Borkowskiego się przypomina, Wąwóz Homole i inne Błędne Skałki), a ja wolałabym go jednak widzieć na tych „wystających ostańcach” w uprzęży i kasku. To już wiadomo, co będzie dalej. Zapisujemy się na kurs skałkowy!

– Mamo mogę tutaj wejść, na ten cypelek? – Jak musisz… – Nie muszę, ale chcę – odpowiada rezolutnie dziecko. – To się wspinaj, tylko uważaj proooszę… – Uważam mamo, nie kwocz, wejdź tu do mnie. Jest fajne miejsce do siedzenia, a widok też fajny. Pozieleniałaś jakoś?

Znalazłam amonita! Taki piękny, mój własny, wypatrzony pod nogami w Ogrodzieńcu. Po kilku dniach znalezienie odcisków amonitów przestało być odkryciem. – Jura, mamo, Jura, wapienie wokół, tu wszędzie są amonity! – mruczy Mikołaj, wskazując mi palcem kolejny kawałek skałki z charakterystyczną spiralą. Robisz zdjęcie czy już ci się znudziło? – Robię! Piękny jest, ten amonit! – biegnę do Mikołaja. – To tutaj są następne dwa, widzisz? I tak będziesz skakać na widok każdego amonita przez tydzień? – kiwa głową moje dziecko. – No, ale ty lubisz skakać…

Zamki na szlaku Orlich Gniazd. Świetne są. Bobolice – skały przed zamkiem bardzo malownicze. I „wspinalnicze”. I śliskie. Znaczy, warto. Mirów – w remoncie, sporo zieloności wokół, niemniej tupanie wokół ruin przy prawie 30 stopniach C szybko odpuściliśmy. Zamek Rabsztyn – polecam serdecznie.

– Tak, moja mama ocenia zamki po cafe latte i jej jakości. Jak dobra kawa, to fajny zamek – wyjaśnia poznanym na szlaku Orlich Gniazd znajomym Mikołaj. – Rabsztyn jest bardzo fajny, jest wieża, przewodnik fajnie opowiada, a obok trasa na Pazurek – potakuję z entuzjazmem. – Tak, jest fajny, bo kawa ci smakowała.

Fakt. Zamek Pieskowa Skała rozczarowuje, zarówno pod względem udostępnionych sal do zwiedzania, jak i kawy. Desery też nie powaliły wyjątkowością. Zamek Tęczyn – dla odmiany na skale, otwiera się po 18.00, a my byliśmy koło 10.00. Obok jest malutkie i sympatyczne muzeum minerałów: głównie agaty wydobywane w okolicach i oczywiście amonity. Większe, niż ja znalazłam. – Mamo, potrzebowałabyś szklanej gabloty, jak tutaj. I gdzie byś ją postawiła? – Miko jak zwykle racjonalizuje moje „A gdyby tak znaleźć samodzielnie amonit wielkości lodówki?”

Góra Zborów. Jakże kapitalne te skałki, i wspinacze, i te widoki, i można się włóczyć w każdą stronę, i zawracać, i skręcić, i oj, to chyba za wysoko bez uprzęży, Mikołaj, schodzimy, tak, teraz! Pięknie. Jak macie instruktorów lub szkółki do polecenia to poproszę na priv.

Ogrodzieniec Tuż pod zamkiem świetny park linowy, nomen omen, Adrenalina. Upakowany na niewielkiej relatywnie przestrzeni, kompaktowy, a przeszkody są tak sprytnie pozaplatane wokół siebie, że przejście całej trasy robi fajną wyprawę (tradycyjnie warto zabrać rękawiczki, my zapomnieliśmy). – Mamo, już tylko trzy przeszkody do końca – odwraca się do mnie Mikołaj, kiedy z nową koleżanką snujemy wizje kawy typu shot, umieszczone na pomostach pomiędzy przeszkodami (to dobry pomysł!). – A, nie, cofam, tu jest napisane SKRÓT. A my oczywiście idziemy całą trasę! – woła syn. I wizja kawy znowu się oddala.

Do Ogrodzieńca przybyliśmy w piątek rano. W weekend miała być Fiesta Balonowa. Najfajniej było właśnie w piątek: trzy załogi rozłożyły się wieczorem na podzamczu i się zaczęło… Jakie te balony są ogromne (30 metrów), jakie kolorowe, dlaczego najpierw nadmuchuje się zimnym powietrzem, jak się podgrzewa powietrze w trakcie lotu, jak się nimi kieruje, sto tysięcy pytań: – I czy ja mogę wejść do środka i zobaczyć?! Załogi chętnie dzielą się informacjami, Mikołaj łapie się za głowę i pyta, cierpliwie chodząc za mną: – Czy ty tak musisz cały czas biegać? Przed chwilą znalazłaś amonita… – Tak, ale teraz są balony, głaskałeś kiedyś taki pompujący się gigant balon? Zobacz, on jest na rzepy!

W sobotę miało być 18 załóg rzucających markerem do celu, a wieczorem pokaz światło i dźwięk. Nadmiar ludzi. Nadmiar nagłośnienia. Nadmiar wszystkiego. W niedzielę po piątej rano załogi miały lecieć w kierunku grodu na Górze Birów. Miko wysunął głowę z namiotu, spojrzał uważnie i mruknął:

– Widzę, leci, balon, zielony. Pozostałych siedemnastu nie muszę oglądać, tymczasem dobranoc.

Pustynia Błędowska. Nazywanie tego skrawka piasku „polską Saharą” to spore wyolbrzymienie.

Ojców. Przede wszystkim – jaskinie. Najciekawsza: Wierzchowska Górna. Jeśli pani Małgosia będzie przewodnikiem, wyjdziecie zachwyceni i zauroczeni, jak my. Były nawet nietoperze! W porównaniu z Jaskinią Punkevni, Przepaścią Macochy i innymi jaskiniami Krasu Morawskiego nasze są skromne; Grota Łokietka, Jaskinia Nietoperzowa, Jaskinia Ciemna (świeczek brak) zrobiły dużo mniejsze wrażenie.

Nowe agro też dopasowało: ogromny teren z dużą ilością huśtawek, ławek i foteli pod drzewami, przy których tak wygodnie było włączyć wieczorny chillout po zwiedzaniu. Zostaliśmy dłużej, niż planowałam.

– Wiesz mamo, lubię to uczucie, że szkoda, że już wyjeżdżamy, rozumiesz? Jura jest świetna! To kiedy ten kurs skałkowy robimy?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *