GóryPodróże

Śnieżka – Samotnia – wiatr i własna jaskinia

Śnieżka – Samotnia – Wang

– Witamy ze szlaku, na którym, dzisiaj NIE PADA deszcz. Widać niebo, czasami nawet widać słońce. Co nie zmienia faktu, że idę w czapce i polarze, ale – nie pada deszcz. Jest dobrze. Idealny dzień na zdobywanie Śnieżki (w końcu).

Był za to wiatr. Na poziomie Domu Śląskiego urywa mi niemal głowę, zakładam na polar kurtkę przeciwdeszczową.

– Fantastyczna pogoda! – komentuje za to Mikołaj radośnie – Czujesz? Wreszcie wieje wiatr! Wybrałaś znakomity dzień na zdobywanie Śnieżki…

– Synek, wieje…

– Prawda, jak wspaniale?

– Wolę upał i lampę 32 stopnie.

– A ja wolę dziś!

A od początku – to budzimy się o 6.45. Przed 8.00 jesteśmy na szlaku i powoli nabieramy wysokości. Jakoś tak nam od kilku lat nie po drodze na Śnieżkę. Karkonosze po polskiej stronie przerobione, różne szlaki, więszkość grani i szczytów, a na najwyższy punkt w tym paśmie z wielu powodów nie mogliśmy dotrzeć.

– Ciekawe, czy dzisiaj się uda? – mruknął Mikołaj o 6.55. Wstajemy mamo, wstajemy!

– Syyynek, już idęęęęę…

– Nie już, tylko teraz. Śnieżka czeka. Niezależnie od deszczu.

Nastawiliśmy się: na deszcz (nie było), wiatr (duło ostro, jak to pod Śnieżką) i mnóstwo ludzi (najpopularniejszy szczyt w Karkonoszach, z możliwością nabrania wysokości metodą wjazdu kolejką na Wysoką Kopę). I bardzo chcieliśmy wejść na szczyt. W końcu.

– Póki co ludzi mało.

– Jak się wchodzi na szlak przed ósmą rano, to i turystów niewielu…

Zakosami podchodzi się na szczyt całkiem sprawnie.

Tymczasem pogoda wokół szczytu zmienna jest. Obserwatorium pojawia się i znika.

– Te chmury wyglądają jakby ktoś palił ogromne ognisko i dymił mokrym drewnem – ocenia Mikołaj.

W schronisku robimy przerwę na kanapki i ruszamy po najbardziej ugładzonej części szlaku (chodniczek ze skałek, wypoziomowany, z wygodną barierką z łańcuchów).

– Mamo, co jest? Źle się czujesz?

– Źle.

– Siadaj, oddychaj. Co jest?

– Kanapka. Mdli mnie. To musi być kanapka.

– Wchodzimy czy przerywamy?

– Na zębach, ale wejdę! Idziemy dalej!!!

Synek patrzy sceptycznie

– Taka zielonawa jesteś, wiesz?

Najgorszy kilometr całej wyprawy. Po chodniczku. Uładzonym. Wypoziomowanym. Z barierką. 200 metrów przewyższenia czy coś takiego. Ufff… Nie jedzcie w górach kanapek z masłem orzechowym.

Miki strzela salto z widokiem na okolicę (60-ty film, na zakończenie serii wakacyjnych backflip na insta).

– Mamo, piątka! (przybijamy). Pierwszy cel osiągnięty, Śnieżka nasza. Pora na drugi – Samotnia.

– Schodzimy.

– Widzisz te tłumy? Fajnie, że już schodzimy.

Kultowa dla wielu Samotnia.

– Schronisko z wyglądu klimatowe, kapuśniaku nie polecam, na Durbaszce był o wiele smaczniejszy – ocenia Mikołaj. – Idziemy wokół stawu?

Stawu się nie da okrążyć, da się obejść do połowy. Obchodzimy. Okrążamy. Znowu wieje.

– O, mamo, skała!

– Synek, tu są wszędzie skały, wiesz?

– Ale w tej jest ciemny otwór, idę!

Kwadrans później:

– Jestem mega ukontentowany. – rzecze, kładąc się wygodnie na szczycie kilku skałek – Znalazłem własną jaskinię i przedostałem się na górę. Jest idealnie. Czy gdzieś się spieszymy?

– Absolutnie nie. Kontempluj skałę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *