PodróżeWoda

Leniwy Liwiec, czyli dlaczego lubię chlapać wodą na kajakach

Bobry w rzece o świcie (zaspałam), rodzina łabędzi z młodymi, poprawiająca swoje gniazdo (łabędzica energicznym szarpnięciem dzioba urywała trzciny tuż przy lustrze dzioba, tata czujnie obserwował intruzów w kajaku, szare kulki przytulały się do siebie), rozpadające się kładki nad szlakiem, na które z upodobaniem wspinał się syn (im bardziej niestabilne i trzęsące się, tym lepiej, fragment jednej w uroczym pluskiem wylądował mi tuż przed kajakiem) i kilkanaście fajnych kilometrów w ramionach dobrym, górskim tempem (naleśniki zostały na drugim kajaku, którym w rekreacyjnym tempie płynął mąż i młodszy potomek, u nas była tylko konfitura od Babci i woda).

Obiad pod sosnami i zwięzły relaks w hamakach nad rzeką. Kąpiel tuż przed burzą. Rozkładanie namiotu i wrzucanie do środka śpiworów w pierwszych kroplach deszczu. Mamy praktykę.

– To chyba ogniska nie rozpalamy, skoro tak deszcz bębni o tropik…?

– A lubisz piec mokrą kiełbasę i jeszcze bardziej mokry chleb?

– Jak to tym razem nikt nie wziął kart? Ani jednej talii?! Dobra brat, odpalaj szachy na tablecie…

Plan zakładał nocleg na polu namiotowym, wieczorne ognisko i powtórzenie ćwiczenia, czyli kolejne 20 km szlaku w niedzielę. Wieczorna burza i całonocny deszcz spowodowały dostosowanie do warunków pogodowych: rano padało także podczas śniadania (kawa, jajecznica i naleśniki vege).

Cóż… skoro Liwiec przepłynęliśmy w wersji krótszej, niż wstępne plany, to może od wtorku… kilkudniowy spływ Krutynią? – Dzieci, mam taki pomysł… – A kawę wypiłaś?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *