Mgły, Karkonosze i my…
Mgły pod Łaboskim Szczytem
– 6.45. Chmurzy się mocno, synek, proponuję spać dalej.
Miko zaspany wędruje na balkon.
– Chmurzy się, ale nie pada. Wstajemy!
– Ughhhh….
Moje dziecko ma żelazną wolę i wewnętrzną dyscyplinę.
I oczywiście zaczęło padać minutę po tym, jak wyszliśmy z ciepłego samochodu.
– Mamo, idziemy… Popatrz, to jak delikatna górska bryza, taki deszcz. – zagaja poetycko.
– Siąpiradło – mruczę i człapię za dzieckiem.
Kocham burzę. Lubię letni deszcz, kiedy świeci słońce i krople wysychają błyskawicznie na twarzy. Kałuże, do których wskakuję, rozchlapując zawartość.
Perspektywa 15 kilometrów w deszczu, kiedy jestem dopiero na początku szlaku…
Mikołaj jest czujny i zna mnie lepiej, niż ja siebie samą:
[ – Mamuś, powie wieczorem, przecież widziałem po twojej minie, że jeszcze chwila i będziesz chciała zawrócić]
– Zobacz, jakie piękne mgły!
Temu nie mogę zaprzeczyć, więc się rozpromieniam i idziemy dalej.
A w miarę wędrowania po szlaku, ten robił się coraz piękniejszy. Mgły w lesie, wędrujące, snujące się, zachwycające.
Karkonosze, koniec wakacji, a my wędrujemy w długich spodniach, bluzach, pedeszczach i czapkach. Tydzień temu narzekaliśmy na Luboniu, że jest nam za ciepło. No, to już nie jest nam za ciepło.
Szlaczek mamy wyjątkowo urokliwy, mgły się wokół panoszą i krążą, ludzi wokół żadnych.
Wspinamy się dalej, szukając schroniska. Do mgieł dochodzą liczne strumyki, wodospadziki i inne siklawy. Równie urokliwe, jak mgły. Równie śliskie, jak szlak, który nas prowadzi.
– Do schroniska już niedaleko. Pytanie, gdzie ono może być, bo mgły otulają wszystko. Nie widać nic…
– W tych mgłach to pewnie je zauważymy, gdy się o nie potkniemy – puentuje Mikolaj.
Schronisko pod Łaboskim Szczytem. Puste. Czekolada i naleśniki z jagodami.
A za oknem.
Mgły. Nic. Cichość i białość.
– Góry? Jakie góry? Mamo, pamiętasz, jak schodziliśmy ze Śnieżnych Kotłów dwa tygodnie temu? Tutaj wszędzie były góry. Gdzie one są?
– Za mgłą, synku, jak pięknie. Dziękuję, że namówiłeś mnie na tę wyprawę. Jest pięknie!
– Nawet klimatowe to schronisko, kiedy takie bezludne – stwierdzam.
– No tak, nie przecieka – podsumował wesoło Mikołaj.
Wracamy i odbija nam palma po naleśnikach z jagodami (węglowodany, cukier prosty)
Miki up-datuje opowiadanie dyliżansem przez prerię (bajka na usypianie, kiedyś opowiem)
– Idzie sobie dwóch turystów, wokół drzewa, i krzaczki, i strumyczek, a deszcz pada i pada, pada i pada, łup. Ślizg, błoto. A deszcz pada i pada i pada.