Każda skała Mikołaja, czyli karkonoska grań, Śmielec i Śnieżne Kotły
Trochę mi się nie chciało.
– Serio? – Mikołaj patrzy ironicznie.
– No dobra, po Śnieżce serio BARDZO mi się nie chciało wyskakiwać przed siódmą rano z wygodnego łóżka.
Wspominałam już, że mój Syn ma żelazną determinację i jasno określone priorytety? Jestem dumna każdego dnia, że tak go wychowałam.
– Ale wstać to ci się nie chciało! – wypomina (słusznie) nastolatek.
Wstałam. Zjadłam śniadanie. Wypiłam kawę. Dowiozłam nas w pobliże szlaku. Zgarnęłam plecak z bagażnika i napotkałam roześmiane oczy mojego dziecka:
– Ruszamy mamuś, ruszamy! Szybciej ruszymy…
– Tak, wiem, szybciej nas zleje deszcz i wiatr osuszy – odpowiadam naszą sudecką przepychaną słowną i spoglądam na mapę.
– 800 metrów asfaltu i wchodzimy w las. Gdzie te samochody jadą, że koło nas? Do lasu?!
A w lesie – biegacze. Wyścig, i to relatywnie duży, sądząc po ilości sportowców z firmowymi numerami.
– My to mamy szczęście: w Izerskich kolarze, w Karkonoszach biegacze. I co, znowu mamy wskakiwać w jagodziska? – irytuje się z lekka Mikołaj.
– Popatrz na mapę – my idziemy prosto czarnym szlakiem do granicy, potem na Śmielec i Kotły, a oni chyba skręcają w lewo… Synek, co to za hałas do pioruna?!
Karkonoski Park Narodowy. Na check-point biegu jakaś pani ustawiła się z ozdobnym (czerwonym w groszki) dzwonkiem krowy (sic!) i macha tym prostym urządzeniem z całych sił.
– Oki, przyspieszamy. Popatrz na tych biegających – oni robią to samo.
– Może też ich drażni ten hałas, jak nas. A co mają powiedzieć zwierzęta?! Przecież to park narodowy – zżyma się syn.
Uważam, że ma rację i zgodnie przyspieszam, aby jak najszybciej wydostać uszy z przeraźliwego hałasu.
– Mamo, słyszysz?
– Nie.
– No właśnie! Cisza! Posłuchamy?
Siadamy na najbliższej kłodzie i słuchamy ciszy.
– Skręcamy w lewo na skróciak czy robimy pełną pętelkę 24 km?
– W sumie już się rozchodziłem, idziemy całość.
– Popatrz, szlak zamknięty, i nawet ścieżka do skrótu też. To jak my wrócimy? Tym samym szlakiem? Jest nudny!
– Trochę niemiło! Jak już się rozchodziliśmy i zachciało nam się iść, to okazało się, że szlak jest permanetnie zamknięty. A miał być zamknięty od jutra.
Wychodzimy na grań i pojawiają się szalone mgły
– Popatrz mamo, do gór pasuje ten fragment filmu Asterixa, pamiętasz: „Widać – nie widać – czasem widać – czasem trochę nie widać – i znów widać”.
To bardzo precyzyjny opis tego, co się rozciąga przed naszymi oczyma. Mgły niczym roleta w gogantycznym oknie zasłaniają do połowy grań, żeby za dwie minuty wyglądać jak kropla atramentu, którą rozpuszczasz w szklance wody. Panta rhei, można za Demokrytem śmiało powtarzać.
Dochodzimy do Boudy, któa okazuje się… domem noclegowym, a nie schroniskiem (czynne od 16.00 do 10.00). Zjadamy kanapki przed schroniskiem i idziemy granią w kierunku Śnieżnych Kotłów.
I się zaczyna!
Każda skała Mikołaja. Każda więsza. Wyższa. Bardziej stroma. Syn bryka jak kozica, a z każdej skały schodzi z jeszcze większą radością w oczach, wypatrując następnego wyzwania.
– Nie spieszymy się, prawda? Bo tam jeszcze nie wlazłem, a mam chęć!
– Nasz czas należy do nas. Wspinaj się, ostrożnie i…
– …odpowiedzialnie, tak, wiem. Hej, widać mnie? A teraz? Ależ stąd są widoki – pokrzykuje z góry.
Na przełęczy pod Śmielcem kolejny check point dla biegaczy. Wdrapujemy się na Śmielecki punkt widokowy i zalegamy wygodnie na skałach.
– Popatrz, jakie widoki, jak tu pięknie!
5 minut później:
– Mamo, gdzie te widoki?! I te skały, na które się wspinałem?!
Świat otacza mgła.
– Jest remont szlaków, tak wygląda otóż REMONT WIDOKÓW – kwituje celnie Mikołaj. – Widoków brak.
A po chwili znowu karkonoska grań jest świetnie widoczna.
– &$%^$#@ – dobiega nas gromkie przekleństwo. Obracamy głowy. Uczestnik biegu wyraził swoją dosadną opinię, na szczęście nie wiemy, o czym (krajobraz, trudność terenu, głód, coś jeszcze?)
Wracamy tym samym szlakiem, co biegacze. Sprawia to pewne trudności obu stronom, gdyż zawodnicy muszą wyprzedzać wszystkich turystów, a turyści w miarę zgrabnie uskakiwać na bok wąskiej ścieżki lub wprost w kosodrzewinę.
– Jak to robicie, że już wracacie? – pyta jakaś turystka tuż przy końcu (naszego) szlaku.
– Wcześniej wstajemy! – odpowiada lakonicznie Mikołaj i biegnie dalej.
Tymczasem na grani – znowu mgła
– Wiesz, można jeszcze inaczej to określić. Otóż widok za mną pochodzi z kursu dla początkujących malarzy „Narysuj panoramę gór”. Szkicujesz dowolne drzewo na pierwszym planie, dodajesz skałę albo dwie i gotowe. Reszta to białe tło.