Beskid Wyspowy – Luboń Wielki – Perć – Raba
Perć Borkowskiego – Luboń Wielki – ścieżki liczne okoliczne – Raba
– Dobra, to Luboń Wielki będzie mi się teraz kojarzył jednoznacznie: upał, zero wiatru, lampa z góry, tshirt mogę wyżymać, czapka mokra, daleko do szczytu, a ja już wypiłem 1,5 litra wody…
– Wiatru, wiatru… – szeleszczę, szukając oddechu. – Gdzie ta perć? Była gdzieś niedaleko szczytu, a tu las i las.
– Las i las, a człowiek się poci i nie ma na nic siły.
Idziemy lasem, więc powinno być nam miło i rześko, a jest duszno i męcząco. 9.00 rano, temperatura już przeskoczyła 30 stopni C.
– Ciepło to jedno, brak wiatru to ważniejsze – puentuje Mikołaj. – Upał da się wytrzymać, nawet na grani, jeśli wieje wiatr. Jeśli powietrze stoi, to nawet las nie pomaga.
Narzekaliśmy (nieco), robiliśmy częste przystanki na wodę (jak w górach zaczyna cię boleć głowa z braku picia, to już jest za późno na reakcje – i osłabienie gwarantowane na następne trzy godziny, co na szlaku bywa kłopotliwe), porównywaliśmy kompletny brak wiatru plus upał z innymi wyprawami (Barania Góra od Przełęczy Salmopolskiej, grzbietem, ze zbyt małą ilością wody, wędrówka na Zamek Chojnik po brukowanej kostce, Bukowe Berdo z widokami jak z photoshopa), sprawdzaliśmy, jak daleko.
Jesteśmy coraz bliżej schroniska, „Percia” Borkowskiego za nami (krótka była, wydawała mi się poprzednio dłuższa), ale spływamy potem solidarnie.
– Jesteśmy potwierdzeniem ocieplenia klimatu Mikosiu! Szlak prosty, upał duży, wiatru brak, to dowód. Żeby się tak schetać na takim prostym szlaku to musi być temperatura, która to uzasadnia.
– A może się wybiorę na jakąś konferencję klimatyczną (w salach klimatyzowanych) i przedstawisz zwięzły referat na ten temat?
Nie wiem, czy widać na filmie, ale Mikołajowi czapka namokła od potu do czubka daszka.
– Ufff. Luboń Wielki, gdzie zawsze śpiewa się tę samą piosenkę: „I zbudujemy na dom, na wszystkie świata strony”. Magiczne schronisko na cztery świata strony. Tutaj się staje na środku sali i ogląda zachody słońca, a wschody to wystarczy podnieść głowę ze śpiwora. I poprosić, żeby ktoś na dole zaparzył wody na kawę.
– Która godzina mamo, bo dzisiaj to chyba mocno się wlekliśmy?
Okazuje się, że nasze tempo pokrywa się z czasem średnio – pttk-owskim.
– Myślałem, że dużo dłużej szliśmy. Mam wrażenie, jakby minęło pół dnia. – ocenił Mikołaj. Pokaż mapę, jest tu gdzieś jakiś strumyczek?
– Uważam, że dzisiaj jest idealny dzień, żeby pojechać do paczkomatu po dwie nowe książki, których przeczytania oboje nie możemy się doczekać. A następnie usiąść nad Rabą, zamoczyć nogi i czytać, nie przejmując się upałem i brakiem wiatru.
– Synku kochany, w pełni się z tobą zgadzam!
– Masz pragnienie na następne 15 kilometrów czy spadamy ścieżami w kierunku czytania?
– Oczywiście, że mam. Ochotę na czytanie. Kończymy kanapki i spadamy ścieżkami.
W drodze powrotnej Miko eksperymentalnie przekracza swoje bariery – dotykając (chyba) zaskrońca. Obaj wyszli z tego spotkania nienaruszeni. Nakamerowane.