Rudawiec, poziomki i koty
Rudawiec, Góry Bialskie, Sudety Wschodnie.
W nocy padał deszcz, wychodzimy o poranku na mokry świat, przez który nieśmiało pomykają promienie słońca.
– Mamy pedeszcze – rozwiewa wątpliwości Kuba – śniadanie zjedzone, kanapki w plecakach, mamo, w którą stronę, ty dysponujesz wszak mapą?
– Na Rudawiec, synku, a potem na Kowadło, a później się zobaczy…
Szlak prosty, „beskidzki”, jagód na razie brak.
– Za to asfaltu nie! – narzeka Mikołaj. – Czy ktoś mógłby wreszcie wymyślić szlaki bez doczłapywania na nie asfaltem?!
Chmurzy się, pogodynka w telefonie ostrzega przed deszczem po południu.
Mijamy wielkie ciężarówki, wypełnione drewnem. Wypełnione drzewami, które chwilę temu jeszcze rosły. Mój nastrój natychmiast zaczyna przypominać chmury deszczowe nade mną. Obserwowaliśmy z przerażeniem wycinkę lasów w każdym paśmie Beskidów, w Sudetach będzie tak samo?!
– Mamo, chodź, popatrz, te drzewa jeszcze rosną! – Miko jak zwykle na poziomie niewerbalnym wyczuwa, co skutecznie psuje mi humor. – I popatrz, wreszcie schodzimy z asfaltu. Szukaj jagód…
Jagód nie widać, za to pojawiają się poziomki.Świeżo nabyte (i na nizinach teoretycznie bardzo wygodne) trekingi Mikołaja okazują się dużo mniej komfortowe już przy pierwszym podejściu.
– Może się rozejdą… – mruczy młodszy syn.
– Chłopie, buty są wygodne albo nie, tu się nie ma co rozchodzić – komentuje Kuba. – Tak w ciemno pojechałeś z nowymi butami, bez sprawdzenia?
Pierwsza wakacyjna kłótnia wisi w powietrzu, a ja w duchu gratuluję sobie przezorności: rzutem na taśmę zapakowałam do bagażnika swoje zapasowe Salewy. A ponieważ dziecko w rozmiarze obuwia właśnie mnie dogoniło, podstawowy problem w wędrówkach górskich znajdzie błyskawiczne rozwiązanie.
– Jak dobrze, że nie lubisz różowego…