Gorce – Turbacz
Czoło Turbacza – Turbacz – Turbaczyk – Niedźwiedź (32 stopnie C)
– Ciekawe, jak się nam będzie szło na Turbacz, skoro tyle energii wymagało wejście na Luboń – spekuluje Mikołaj. – Może być ciężko.
– Jak będzie ciężko, to zawrócimy. Nikt nam nic nie każe, jesteśmy na wakacjach.
– Jak już tu jesteśmy, to fajnie byłoby wejść na szczyt i przetestować nasze teorie jagodowe sprzed trzech lat.
– Smakowitości jagód, obfitości jagód, wydłużania się szlaku powrotnego w miarę nasycania się jagodami… – podpowiadam domyślnie.
– W punkt. Właśnie o to chodzi. – śmieje się Mikołaj.
Wszystko jest kwestią nastawienia.
Nastawiliśmy się zatem, że będzie ciężko, ale postaramy się wytrwać i dojść do celu.
I zaczynają się – schody.
Dosłownie.
– Mamo, schody?! Na Turbacz też – schody?!
Jak się łatwo domyślić – tryskamy entuzjazmem na widok kolejnych drewnianych podpór rozłożonych systematycznie i męcząco.
Wdrapujemy się po drewnianych belkach czekając, kiedy dotrzemy na szlak właściwy – bez schodów, podpór, fragmentów chodniczków z kamieni itd.
A co ciekawsze – poza narzekaniem na sam fakt istnienia schodów na szlaku – idzie się nam świetnie. Sypiemy żartami (odgrzewanymi, nie zapamiętuję dowcipów), zagadkami (te, które się nowe udało wykopać), streszczeniami książek (Straceńcy Mortena część 1-3).
– Ej, popatrz na mapę – teraz ta otwarta przestrzeń, znaczy Czoło Turbacza, tu będzie gorąco i jesteśmy przy Turbolocie!
– To pijemy wodę i ruszamy
– Mamo, tylko ogranicz liczbę zdjęć na tej łące, ok? Tam naprawdę będzie ciepło!
Pod schroniskiem szlak pieszy łączy się z rowerowym. I rowerzystów pojawiają się całe gromady
– Chatka Górzystów część druga – ironizuje Mikołaj, kiedy ekspresem lądujemy w pobliskich krzakach, aby uniknąć rozjechania przez kolejny elektryczny MTB.
Na Turbolocie życie towarzyskie (przy alko) kwitnie. Bar, barek, ogromne parasole. Krupówki.
– Jeśli chodzi o mnie – mówi Mikołaj – to możemy od razu iść na Turbacz i tam zjeść kanapki, tutaj się zatrzymywać nie muszę.
Idziemy na Turbacz.
Zjadamy kanapki.
Podziwiamy widoki.
– To co, spadamy? Niżej powinno być mniej ludzi…
– Jasne.
– Wracamy zielonym, to jeszcze jakieś 10,5 km i będziemy. Luzik