GóryPodróże

Basowy kot, Metalica w jaskini i napromieniowane talerze

Sudety – Śnieżnik, Jaskinia Niedźwiedzia, Kopalnia Uranu

– Czy jest taki zawód: planowacz wyprawowy?

– Hmmm?

– Pytam, jak się nazywa zawód, którym się zajmujesz podczas naszego każdego wyjazdu. Planujesz. Sprawdzasz. Szukasz.

Trafiamy w jakieś miejsce i masz ogarnięte wszystko – na jaki szczyt należy się wdrapać, jaki zabytek obejrzeć, do jakiego muzeum koniecznie, choć niechętnie albo do innej kopalni. I do tego jeszcze jakieś klimatowe zazwyczaj nocowanko, z dużym ogrodem, sarnami wokół i dużą ilością dobrej energii.

Oczywiście wyłapałam natychmiast to, co mi zawibrowało:

– Jak to – koniecznie choć niechętnie?

– No znasz moją opinię o tych wszystkich wnętrzach w zamkach, obrazach i tonie historii, o której nikt nie pamięta. Przyswajam, jak już jesteśmy, to trzeba poznać, ale wolę łazić po górach – zasadniczo.

Bilety do Jaskini Niedźwiedziej kupiłam tydzień temu. Wejście 13.45.

Spacerowo wręcz zdążymy zdobyć Śnieżnik i zjeść drugie śniadanie na trasie. Pogoda piękna, szlak nieumęczliwy, wędrujemy.

Przelotnie zastanawiam się, jak ocenimy wieżę widokową, mało romantycznie określana przez naszych gospodarzy jako „Biały blender na górze”.

Ludzi, tak jak lubię, niewielu.

– Mamo, jak się o poranku wychodzi w góry, to na szlakach jest pusto. Zobaczysz, co będzie w drodze powrotnej. Jak zwykle – puentuje Miko.

Kot w schronisku nadstawia głowę do głaskania.

– Słyszycie?

– Kuba, ten kot mruczy prawdziwym basem.

– Basowy kot!

Wieża widokowa z daleka rzeczywiście budzi skojarzenia z jasnym blenderkiem do smoothie. Moi synowie pobiegli przede mną, a ja szukam najlepszego ujęcia. Mamy czas do Niedźwiedziej.

– Ileż można na ciebie czekać?! – wita mnie zniecierpliwiony głos Mikołaja. – Kuba już dawno na górze, a ja czekam i czekam… Jagody znalazłaś?

– Dziękuję, że poczekałeś, mogłeś jednak iść z bratem – sapię radośnie.

– Nie ma mowy! Gdybym na ciebie nie poczekał, to pewnie sama byś nie weszła. Tu są kratownice! To co, gotowa? Idziemy?

– Tak synku, idziemy. – mruczę niewyraźnie.

Moja niechęć do wieży widokowych zbudowanych na bazie kratownicy jest dziecku doskonale znana.

– Wejść to wejść, najgorsze będzie zejście…

– Zawsze tak mówisz i zawsze jakoś schodzisz.

Tempo wędrówki wyszło grubo powyżej oczekiwanego, z 30 minutowym postojem na kanapki i drapanie „basowego kota” koło schroniska zostały nam 2 godziny zapasu do Jaskini.

Pijemy kawę, biegamy po lesie i po placu zabaw, Kuba drzemie na plecaku w promieniach słońca.

– Jeśli ktoś chce robić zdjęcia, to należy wykupić bilet – informuje przewodnik.

– Zdążę?!

– Mamooooo…!

– O-ho, już pobiegła, chyba się was chłopaki za bardzo nie słucha, co?

– Jestem, jestem, jestem, proszę bardzo!

– Dziękuję, można schować

– Jak schowam, to zgubię, proszę mnie zapamiętać, będę pstrykać! – mówię zdecydowanie.

Wycieczka maskuje uśmiechy, a ja doskonale wiem, że takie karteczki typu bilety ode mnie uciekają natychmiast, kiedy ktoś mi je wręczy.

Szata naciekowa Jaskini Niedźwiedziej jest przepiękna, a kiedy przewodnik włącza świetlną scenerię do „Nothing else matters”, czuję się prawie jak w Punkevní jeskyně. Prawie, tam przestrzeń jest jednak większa i słucha się Bacha 🙂

Na stoku Żmijowca w Masywie Śnieżnika jest jeszcze Kopalnia Uranu. Trasa krótka, największe wrażenie robią świecące naczynia (podobno całkowicie bezpieczne, nie promieniują). Fluoryt, ametyst, chalkopiryt, chalkozyn wskazany na ścianie też robi wrażenie. Te nazwy są kapitalne!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *