GóryPodróże

Sudety część2, Zamek Chojnik i magiczne drzewo

Zamek Chojnik, Sudety część 2

Ponownie jesteśmy w Sudetach, za pierwszym razem wszystkiego obejrzeć i wszędzie wejść nie zdążyliśmy. Przez gigantyczny ogród na nowym agro płynie strumień, jest też tyrolka, pies i dwa koty.

– Chodź, zobaczymy, co tu jeszcze jest…

– Wodospad!

Miko ma nowego kumpla, nazywa się Leon. To przyjacielski labrador, który lubi się chlapać w strumieniu dokładnie tak, jak Mikołaj.

Przywieźliśmy przez 500 km w stanie nienaruszonym sernik z borówkami stworzony przez mojego syna poprzedniej nocy. Jestem z tego chyba bardziej dumna, niż z siebie jako kierowcy. Tym razem będziemy łazić tylko we dwójkę, gdyż Kuba uszkodził staw skokowy w Gdańsku, dlatego pomysł wędrówki po górach odrzucamy. Relacje dostaje z pierwszej ręki (wchodzimy, jesteśmy, złazimy, a teraz zobaczyliśmy kota), ale to nie to samo. Brakuje nam tu Kuby…

Drugie śniadanie na tarasie w agro i ruszamy w góry. Zamek Chojnik. Szlak wygląda ze wszystkich stron na prosty, idealny na rozgrzewkę po przyjeździe. Tymczasem dojście banalnym, czerwonym szlakiem dłużyło się nam bardzo. Upał, duszno, „jakoś takoś nie do końca”, a to zaledwie kilka kilometrów po łatwym terenie.

Miki stwierdził, że jeśli zwiedzanie zamku jest bez przewodnika, to trochę przepłaciliśmy za bilet, a mnie się podoba. Samemu można włazić w każdą dziurę i myszkować do woli. Lubię ruiny! Malownicze są.

Widok z murów zamkowych też jest zacny, bardzo zacny. Widok z wieży widokowej jest zdecydowanie wart, żeby się na nią wspiąć.

– Widzisz, żadnej kratownicy i śmigasz jak wiewiórka po gałęziach dębu! – komentuje zadowolony Mikołaj.

W środku zamku rośnie niezwykłe drzewo – korzenie wyglądają jak płaskorzeźba, a nad tym morze zieloności. Obłędnie. Drzewo jest niezwykłe

Powrót dłuższym szlakiem wyszedł nam dużo lepiej, niż pierwsza część szlaku. Skały, skałeczki, potoki, potoczki, szukanie przecinki, aby szybciej dojść na obiad, wszystko dopisało.

Wchodzimy w las, nadal w środku gór, a przed nami na ścieżce drepcze – gołąb!

– Skąd taka fauna tu się urwała? – zastanawia się syn.

Wybucham śmiechem.

– Idziemy sobie Cichą Doliną, obok płynie Cichy Potok… – zagajam.

– Teraz już nie jest cicha, przecież mówisz! – przerywa bezkompromisowo Mikołaj.

A na obiado Miko robi choriizo – pycha idealna na tarasie. Do tego sernik borówkowy z kawką. Żyć nie umierać. Idziemy się bujać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *